wyprawy, relacje, fotografie

Turcja i Syria

Palmira - Tetrapylon
Twierdza w Aleppo
Damaszek - tablica w języku arabskim
Kapadocja
Palmira
Krak des Chevaliers Stambuł - Błękitny meczet

Z Wrocławia wyjechaliśmy o 17.05 pociągiem osobowym do Kluczborka, potem do Katowic, Czechowic i w końcu do Zebrzydowic. W Zebrzydowicach kupiliśmy przejazdówki do Czech po 2 PLN. Tu wsiadamy do pospiesznego Batory jadącego do Budapesztu. Na pierwszej stacji po czeskiej stronie Petrovice u Karvine szybko wyskakujemy z pociągu i kupujemy bilety do Cadca na Słowacji. W Cadca Batory miał aż 40 minut postoju, więc spokojnie kupujemy bilety City Star do Bukaresztu za 5100 koron słowackich czyli 112,5 euro. Na stacji był Bankomat i bardzo dobrze, bo nie mieliśmy aż tyle koron. Dalej bardzo wygodnym pociągiem z lotniczymi siedzeniami jechaliśmy do Budapesztu.

"; break; case ("2"): echo "31.07.2002

O świcie przekroczyliśmy granicę Węgier. Nad Dunajem pojawiły się malownicze wzgórza i widniejące na ich szczytach zamki. Około 7.00 docieramy do Dworca Nugati w Budapeszcie. Z dworca idziemy z plecakami jakieś 25 minut nad Dunaj. Na początku odpoczęliśmy godzinkę w parku na wyspie. Potem spacerowaliśmy nad brzegiem rzeki w potwornym upale. Po drodze obejrzeliśmy liczne usytuowane nad Dunajem zabytki.

\"budapeszt\"Z nad rzeki do dworca Keleti podjechaliśmy metrem za 75 forintów (1 USD = 255 Forintów). O 16.10 mieliśmy pociąg do Bukaresztu, ale nie wiedzieliśmy czy potrzebna jest na niego miejscówka bo na rozkładach na całym dworcu objaśnienia po angielsku i niemiecku zakryte były jakimś pieprzonym komunikatem oczywiście po węgiersku. W informacji dowiedzieliśmy się, że jednak jest. Przy kasach międzynarodowych były długie kolejki a czas obsługiwania jednej osoby wahał się w przedziale 10 ? 20 minut. Okazało się, że bileterka w okienku nie dysponowała komputerem i po wydruk każdej miejscówki biegała na zaplecze. Miejscówka kosztowała 625 forintów i o dziwo można było za nią zapłacić kartą. Zmęczeni po zwiedzaniu Budapesztu z plecakami czekamy na pociąg na peronie. Przed odjazdem kupujemy ciastka i wodę. W rumuńskim wagonie przedziały są puste więc spokojnie mogliśmy się położyć. Około 20.00 przekroczyliśmy granicę rumuńską i trzeba było przestawić zegarki o godzinę do przodu. Po północy dosiadł się do nas jakiś Rumun i straciliśmy jedno miejsce do leżenia. "; break; case ("3"): echo "01.08.2002

Nad ranem kiedy pociąg minął już Brasov naszym oczom ukazały się piękne szczyty gór trochę przypominające Tatry. Tu zrobiliśmy kilka szybkich zdjęć z pociągu. Z godzinnym opóźnieniem dojechaliśmy do Bukaresztu. Na dworcu od razu przyczepił się do nas naganiacz, który zaproponował podwiezienie za dolara od osoby na dworzec autobusów jadących do Turcji. Podczas tego podwiezienia bardzo zależało mu na wymianie nam dolarów na leje, ale ta sztuka mu się nie udała. Niestety wszystkie odjeżdżające z firm Toros i Murat do południa autobusy były już pełne i następny był dopiero o godzinie 15.00. Bilety były drogie bo kosztowały 25 USD.

\"Dacie\"W oczekiwaniu na autobus oglądaliśmy przez bramę Torosu przejeżdżające różne wersje Dacii. Na placu znajdował się prowizoryczny przystanek, na którym oprócz nas czekała spora grupa podróżnych. Kilkukrotnie po placu przeszła panienka z Torosu i poczęstowała nas wodą z sokiem. Jak się okazało autobus o 15.00 stał się autobusem o 16.00. Był to autobus jadący z Suczawy, w którym jechało kilkoro Polaków udających się do wschodniej Turcji. Autobus, którym przyszło nam jechać był to nowy mercedes 0403. Załogę stanowiło 3 kierowców i stewardessa. Po godzinie od wyjazdu dojechaliśmy do granicy Bułgarskiej. Przeprawa promowa i odprawa po obu stronach Dunaju zajęła nam 3 godziny. Tak jak się spodziewałem po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się na postoju na kolację. Po drodze przez Bułgarię spotkaliśmy wiele starych rozwalających się samochodów, ale w porównaniu z tym co było tu kilka lat temu to i tak spory sukces bo wtedy drogi były prawie zupełnie puste."; break; case ("4"): echo "02.08.2002

W środku nocy dotarliśmy do granicy Turcji, gdzie musieliśmy kupić wizy po 10 USD. Dalej przeszliśmy do kontroli celnej, gdzie wszyscy musieli wyłożyć bagaże na specjalne ławeczki, które to jednak nie zostały sprawdzone. Do Stambułu dotarliśmy ok. 7.30 pod meczet Lalei gdzie Toros ma swoje biuro. Stamtąd poszliśmy do mieszczącego się nieopodal hotelu Erciyes, gdzie dostaliśmy całkiem przyzwoitą cenę 3USD od osoby. Sami byliśmy w 3 osobowym, chociaż dosyć obskurnym, pokoju z umywalką. Obok pokoju mieścił się azjatycki kibel, z którego to dochodziły nas częste odgłosy jego używania. W piwnicy był prysznic z ciepłą wodą. Po odpoczynku poszliśmy na miasto gdzie wymieniliśmy trochę kasy.
\"stambul\"Na początku obejrzeliśmy Błękitny Meczet, a potem urządziliśmy małą sesję zdjęciową między meczetami. Ponieważ do Aya Sofya była długa kolejka poszliśmy na dworzec Sirkeci kupić bilty na VanGolu Express, którym zamierzaliśmy dostać się do Kapadocji. Miło zaskoczyła nas cena tego pociągu - za bilet 2 klasą ze zniżką studencką do Kaiseri zapłaciliśmy tylko 5,9 mln TL (1USD =1,6mlnTL ). Na obiad poszliśmy na Hocapasa niedaleko dworca, gdzie mieści się dużo dobrych i tanich restauracji. Tam zjedliśmy pidę - rodzaj tureckiej pizzy z serem i ostro przyprawionym mięsem, czasem także warzywami i jajkami. Naprawdę duża pida kosztowała 1,8 mlnTL. Po obiedzie poszliśmy nad Bosfor, gdzie tureckie rodziny organizują sobie pikniki, a nawet kąpią się w zasyfionych wodach cieśniny, po której pływa mnóstwo statków. Kiedy wracaliśmy wieczorem do Hotelu szef przedstawił nam swojego \"brata\", który całkiem płynnie mówił po polsku. Z jego opowieści wynikało, że 3 lata handlował na bazarach w Polsce, głównie na Stadionie Dziesięciolecia. Z okazji tego spotkania gotowi byli nas zaprosić na wódkę, ale po trzydniowej podróży i całodziennym zwiedzaniu poszliśmy spać."; break; case ("5"): echo "03.08.2002

Niestety spaliśmy tylko do 8.00 bo obok w sraczu strasznie hałasowali. Kiedy opuszczaliśmy hotel nie było szefa i jakiś gość zażądał od nas po 6USD za jeden nocleg, czyli dwa razy więcej niż się umawialiśmy. Dopiero po długiej kłótni udało nam się wynegocjować wcześniejsze 3USD od osoby. Początkowo chcieliśmy zostawić do wieczora plecaki w hotelu, ale po tym zgrzycie zrezygnowaliśmy z tego pomysłu i poszliśmy na miasto obciążeni bagażem.

\"stambul\"Chodzenie po wszystkich uliczkach wielkiego bazaru zajęło nam ponad dwie godziny. Po zwiedzeniu bazaru poszliśmy do Aya Sofya, gdzie znów ustawiona był długa kolejka. Czas do obiadu spędziliśmy na pięknym placu między meczetem AyaSofya i Błękitnym Meczetem. Tego dnia na obiad zjedliśmy kebaby: Iskender Kebab z gęstym sosem pomidorowym i jogurtem oraz Urfa Kebab z cebulą, pieprzem oraz papryką. Oba kosztowały trochę ponad dolara. Po obiedzie obejrzeliśmy Nowy Meczet (Yeni Cami), po czym przeszliśmy Most Galata, aby dotrzeć do przystani Karakoy, skąd odpływają promy do dworca kolejowego Haydarpasa. Z tego dworca odjeżdżają wszystkie pociągi zmierzające w głąb Anatolii. Prom kosztował 0,85mlnTL i płynął jakieś 20 minut. Pociąg VanGolu Express miał tylko jeden wagon drugiej klasy i był to najgorszy wagon na całym, dosyć dużym dworcu. Przedziały były co prawda sześcioosobowe, ale bardzo brudne a siedzenia były twarde, kwadratowe i powleczone mocno sfatygowaną dermą. Pociąg ruszył punktualnie o 20.05 i długo jechał przez miasto zatrzymując się prawie wszystkich stacjach. Wagon bardzo szybko się zapełnił więc o wygodnym spaniu nie było mowy. Już po kilku godzinach jazdy bolały nas wszystkie kości."; break; case ("6"): echo "04.08.2002

Nad ranem minęliśmy Ankarę i zaczęły się piękne górskie krajobrazy. Nasi współtowarzysze podróży nie znali angielskiego więc rozmowa się nie nawiązała mimo ich usilnych prób. Dopiero pod koniec dogadałem się z jednym Turkiem po niemiecku. Dzięki jemu pomocy jeden z podróżnych również wysiadający w Kaiseri miał nam pomóc w dostaniu się do Goreme. Zamiast od razu pójść na otogar jak zalecał przewodnik poszliśmy stamtąd na przystanek dolmuszów, z którego to dopiero podjechaliśmy na otogar. Nasz Turek urządził nam małą wycieczkę, ale przynajmniej był tak miły, że nie pozwolił nam płacić za dolmusza. Na dworcu kupiliśmy bilety do Goreme na godzinę 16.00 za 5 mlnTL. Przed odjazdem nasz Turek kupił nam po suchej pidzie z serem i herbatę.

\"hotel\"Po 17.30 dojechaliśmy do Goreme. Samo miasteczko jest malowniczo położone wśród skał. Wiele domów i hoteli jest wykuta w skale. Atrakcją jest tu zamieszkanie w pensjonacie, w którym pokoje są wykute w skałach. My zamieszkaliśmy w jednym z nich. Był to Sevin Rock Hause, pensjonat z basenem malowniczo położony wśród skał. Dwuosobowy pokój z łazienką kosztował nas 12USD. Po zakwaterowaniu i kąpieli poszliśmy na bardzo dobre i duże kebaby w bułce po 1,5 mlnTL."; break; case ("7"): echo "05.08.2002

Rano zabraliśmy plecak z podręcznymi rzeczami i poszliśmy do Uchisar, z którego rociąga się piękna panorama na dolinę Goreme. Samo Uchisar powstało na zboczach skały wyraźnie górującej nad okolicą. Stamtąd schodziliśmy bardzo długą Białą Doliną, która następnie przeszła w Dolinę Miłości. Wychodząc z wąwozu Białej Doliny do Doliny Miłości zrozumiałem pochodzenie tej nazwy. Formacje skalne tam występujące przypominały las nadętych męskich członków. Po trzygodzinnym zejściu dolinami doszliśmy do Cavusin, gdzie zjedliśmy obiad. Obiadem było coś przypominające naleśnika ze słonym serem i jajkiem w środku.

\"\"Z Cavusin, w którym jest kilka wykutych w skałach kościołów poszliśmy do dolin Czerwonej i Doliny Róż. Są to jedne z najpiękniejszych dolin w całej Kapadocji, a ich jaskinie kryją wielkie wykute kościoły. Niedaleko Otahisar znajduje się punk widokowy, z którego nożna podziwiać te, jak i inne doliny. Wielu turystów przybywa tu obserwować piękne zachody słońca. Przybywający drogą od strony Otahisar myszą zapłacić za tą przyjemność 2 mlnTL. Okrutnie zmęczeni dotarliśmy do Goreme około 18.00. Kąpiel w pensjonatowym basenie była ukojeniem dla naszych spalonych i wycieńczonych ciał. Po kąpieli zafundowaliśmy sobie wielką wyżerkę, która razem z piwem kosztowała po 5 mlnTL."; break; case ("8"): echo "06.08.2002

Rano wymeldowaliśmy się z hotelu, jednak pozostawiliśmy tu bagaże aż do wieczora. Zaraz po zjedzeniu rewelacyjnych \"chicken kebab\" poszliśmy do Doliny Zemi, na początku której znajdują się rewelacyjne formacje skalne oraz widok na inne doliny. Po wyczerpującym wcześniejszym dniu chodzenie przychodziło nam z trudem, więc zajęliśmy się objadaniem drzewek morelowych, których owoce były już bardzo dojrzałe.

\"\"Po obiedzie udaliśmy się do Goreme Open Air Museum. Za studenckie bilety płacimy po 5mlnTL. Jest tam wiele ciekawych kościołów z zachowanymi malowidłami na ścianach, ale żaden nie był tak dużym, jak ten który znaleźliśmy dzień wcześniej w Czerwonej Dolinie. W ostatnich godzinach pobytu w Kapadocji spoglądamy tylko na Dolinę Mieczy, która znajduje się na północ od drogi Goreme - Ortahisar. O 20.00 jedziemy autobusem firmy Kent do Kaiseri, gdzie łapiemy jadący z Trabzonu autobus do Mersin za 12 mlnTL."; break; case ("9"): echo "07.08.2002

O 5.30 docieramy do Mersin, gdzie od razu łapiemy dolmusza do Tesucu za 3,5 mlnTL. Otogar w Tesucu jest na obrzeżach miasteczka, więc z trzema Turkami bierzemy taksówkę do centrum po 0,5 mlnTL od osoby. W centrum mieści się większość hoteli i pensjonatów oraz przystań, statków płynących na Cypr. Po krótkich poszukiwaniach zatrzymujemy się w Yuven Pension, gdzie za dwójkę z łazienką zapłaciliśmy 15 mlnTL.

\"plażaW centrum miasteczka koło przystani znajduje się mały park oraz betonowa plaża. Zaraz za parkiem znajduje się długa i w mirę czysta, ale nieszczególnie ładna plaża. Brak przy niej jakiejkolwiek roślinności a za remontowaną właśnie drogą znajduję się rząd zaniedbanych trochę domów. Na plaży spędziliśmy popołudnie, gdzie udało nam się wypożyczyć drewniane \"leżyska\" razem z parasolem. Na plaży byli prawie sami Turcy. Wśród kobiet duży kontrast, jedne Turczynki biegały w skąpych strojach kąpielowych a inne plażowały w czadorach."; break; case ("10"): echo "08.08.2002

Na śniadanie zjedliśmy super świeże duże bułki po 0,2 mlnTL, które popijaliśmy ayranem - pitnym jogurtem, bardzo popularnym w całej Turcji. Po śniadaniu poszliśmy w stronę delty Gokcu, gdzie żyje 332 gatunków ptaków.

\"\"Po drodze zabrał nas jadący w tym kierunku Turek. Delta rozpoczyna się za wielkim portem przeładunkowym, na wschód od Tesucu. W potwornym słońcu chodziliśmy ponad 4 godziny i nic ciekawego poza kawałkiem jeziora i kłusownikami nie zobaczyliśmy nie wspominając już o ptakach, których przeleciało zaledwie kilka. Gdy tylko dotarliśmy do pierwszych straganów koło plaży wypiliśmy po wielkiej butelce wody. Plaża po tej stronie portu towarowego była o wiele ładniejsza od tej w Tesucu, więc posiedzieliśmy tu trochę. W drodze powrotnej do Tesucu znowu podwieźli nas Turcy mimo, że ich nie zatrzymywaliśmy. Popołudnie spędziliśmy na plaży zajadając się wielkim melonem i tureckimi słodyczami."; break; case ("11"): echo "09.08.2002

Tego dnia wyruszyliśmy w drogę do Syrii. Wcześnie rano złapaliśmy dolmusza do Silifke za 0,5 mlnTL. Następnie, jako że bezpośredni autobus do Antakii miał być dopiero o 15.00, wsiedliśmy w dolmusza do Mersin za 3 mlnTL gdzie dotarliśmy o 11.45. Na otogarze w Mersin zjedliśmy super kebaby i o 12.00 siedzieliśmy już w autobusie do Antakii za 10 mlnTL. Obsługa autobusu bardzo dbała o to, aby żadna kobieta nie siedziała obok obcego mężczyzny. W Antakii zostaliśmy wysadzeni około 16.00 na środku miasta i do otogaru musieliśmy dojść prawie kilometr na piechotę. Już przed wejściem na dworzec złapał nas jakiś gość i zaprowadził do autobusu wyjeżdżającego właśnie do Aleppo. Bilet kosztował 4 USD. W nowym, ale mocno już zdewastowanym autobusie siedziało zaledwie kilka osób. Po godzinie jazdy zdewastowana podobnie jak autobus drogą do tarliśmy do przejścia granicznego, gdzie zjedliśmy ostatnią turecką pidę. Po szybkiej odprawie tureckiej podjechaliśmy na stronę syryjską, gdzie stał sznurek pustych autobusów. Jako, że celnikom nie chciało się odprawiać autobusów ich pasażerowie przeszli granicę na piechotę, aby dalej na własna rękę kontynuować podróż. Razem z kilkoma współpasażerami poszliśmy do odprawy paszportowej. Odprawa ta była bardzo szybka, tylko trzeba było wypełnić jeden formularz - niestety cały w języku arabskim. Przy jego wypełnianiu pomógł nam jadący z nami młody Turek. Na pytanie kiedy wznowiona zostanie odprawa autobusów usłyszeliśmy, że najprawdopodobniej dopiero następnego dnia, a na pytanie dlaczego tak się dzieje odpowiedź brzmiała: \"arabic country\". Kręcący się po przejściu taksówkarze proponowali podwiezienie do Aleppo za 20 USD więc postanowiliśmy czekać podobnie jak reszta pasażerów naszego autobusu. W międzyczasie wymieniliśmy trochę kasy po kursie 50 PS za dolara i obejrzeliśmy piękny zachód słońca. Tuz po zmierzchu stał się cud i odprawiono nasz autobus co zajęło 5 minut. Byliśmy w Syrii! Nasze szczęście nie trwało jednak długo, bo kilka kilometrów za przejściem silnik naszego autobusu zamarł. Po chwili jeden z kierowców pochwycił wielki kanister i pobiegł gdzieś w mrok zapadającej nocy. Po pół godzinie przytaszczył napełniony ropa zbiornik. Jednak po przelaniu paliwa autobus nie chciał odpalić. Po blisko godzinnych próbach udało się i podjechaliśmy do znajdującej się tuz za zakrętem stacji benzynowej. Tu kierowcy następną godzinę grzebali przy silniku. Po 22.00 ruszyliśmy dalej zabierając po drodze jakiegoś gościa i dwie mocno wymalowane i wydekoltowane panienki. Nie tego spodziewaliśmy się po kraju arabskim. Na początku w Aleppo nie mogliśmy się znaleźć, bo nazwy ulic napisane były tylko po arabsku. W końcu przy pomocy jakiegoś gościa trafiliśmy do punktu orientacyjnego - wieży zegarowej. Niedaleko od wieży zatrzymaliśmy się w hotelu Syria, gdzie za dwójkę z łazienką i lodówką zapłaciliśmy 400 SP. Łazienka była zasyfiona, ale pościel na stylowych łóżkach była świeża."; break; case ("12"): echo "10.08.2002

W hotelu wymieniliśmy czeki podróżne i wyszliśmy na zwiedzanie miasta. Koło hotelu zjedliśmy podgrzewane bułki z serem po 10 SP.

\"mercedes\"Po takim śniadaniu poszliśmy do dzielnicy chrześcijańskiej, gdzie pośród wielu wąskich uliczek znajdowało się kilka kościołów. Pośród gąszczu starych, ale bardzo dobrze zachowanych samochodów przeszliśmy pod wielki meczet, który niestety był zamknięty z powodu renowacji. Nawet minaret był cały obstawiony rusztowaniem. Za to znajdująca się niedaleko cytadela, wyglądała bardzo imponująco, chociaż też była remontowana. Obejście jej w tym upale kosztowało nas sporo sił. Wejście na jej teren kosztowało 15 SP. Największą atrakcją w cytadeli jest sala tronowa, z bogato zdobionym, rzeźbionym sufitem. Po wyjściu na mury cytadeli ukazuje się piękna panorama Aleppo. Sama cytadela przypomina trochę plac budowy, z powodu przeprowadzanych tam prac archeologicznych i renowacyjnych. Po wyjściu z cytadeli zwiedziliśmy znajdujący się obok meczet al-Chosrowijja, gdzie udaje nam się wejść stromymi, krętymi schodami na jego dach. Następnie idziemy pokręcić się po krytym bazarze, gdzie panuje wielki tłok. Na dodatek po jego wąskich zatłoczonych uliczkach przepychają się miniciężarówki trąbiąc na przechodniów. Zaskoczyły nas bardzo wysokie ceny owoców. Za kilogram bananów żądano 60 SP a za 4 brzoskwinie 50 SP - woleli nie sprzedać niż cokolwiek zejść z ceny. Na obiad poszliśmy do restauracji Abou Nawas , gdzie za obiad składający się z dwóch misek ryżu, miski kulek z kurczaka w sosie, miski kofte i dwóch sałatek zapłaciliśmy 450 SP. Cena wydaje się być wysoka, ale tym obiadem najadły by się spokojnie cztery dorosłe osoby. Po za tym lokal jest bardzo przyjemny i klimatyzowany, a dania zamawiać można w kuchni, gdzie można wszystko dokładnie pooglądać.

\"widokPo obiedzie odwiedziliśmy biuro informacji turystycznej, w którym dostaliśmy tylko małą broszurkę o Syrii, która dostępna była tylko w wersji francuskojęzycznej. Nie ma się zresztą co dziwić, bo większość turystów w Syrii to Francuzi. Po za nimi spotkaliśmy wielu Włochów no i oczywiście Polaków. Większość sklepikarzy zna kilka słów po polsku bo na początku lat 90 wielu Polaków na handel kupując głównie tekstylia. Po południu siedzieliśmy w parku, w którym odpoczywało wielu Syryjczyków. Wieczorem wybraliśmy się do cukierni. Ze sprzedawcą bardzo ciężko było nam się dogadać, bo nie władał on angielskim. Wybraliśmy więc na migi kilka małych ciasteczek po czym ten sam sprzedawca zaśpiewał nam cenę - 100 SP. Warte były pewnie nie więcej niż 20 SP."; break; case ("13"): echo "11.08.2002

Rano opuściliśmy hotel i poszliśmy w kierunku przystanku luksusowych autobusów.

\"widokPo drodze kupiliśmy bardzo dobre, słodkie bułki po 5 SP. Mieliśmy ochotę na falafele, ale sprzedawca chciał od nas po 50 SP podczas gdy gość przed nami zapłacił tylko 20 SP. Zaraz po wejściu na dworzec złapaliśmy autobus do Hamy za 65 SP. Autobus był w miarę wygodny, ale o klimatyzacji nie było mowy. Na początku poczęstowano każdego jednym tandetnym cukierkiem a w trakcie podróży można było się napić zimnej wody. Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do Hamy. Wysiedliśmy w samym centrum miasta i poszliśmy do hotelu Riad, gdzie za czystą jedynkę z wielkim łóżkiem i TV zapłaciliśmy 350 SP. W pokoju była też bardzo ładna i czysta łazienka. Na lunch poszliśmy do znajdującej się nieopodal restauracji Alibaba, gdzie za bardzo dobrego falafela w wersji \"sandwich\" zapłaciliśmy po 15 SP.

\"widokPo lunchu poszliśmy oglądać wielkie koła wodne - nurie. Są to dochodzące do średnicy 20 metrów koła, których zadaniem było dostarczanie wody do akweduktów, którymi płynęła ona do miasta i na okoliczne pola. Wiele spośród zbudowanych przed wiekami nurii kręci się do dziś donośnie przy tym skrzypiąc. Zwiedzanie Hamy przerywaliśmy często na krótko choć chowając się w cieniu i popijając wodę, bo upał tego dnia był największy od początku naszej wycieczki. W Hamie oprócz nurii znajduję się także stara cytadela. Na jej szczycie znajduje się park i mały fragment odkopanych ruin. Z cytadeli rozciąga się ładna panorama miasta. Po obejrzeniu nurii i cytadeli wróciliśmy do Alibaby na obiad, gdzie za szawarmę w wersji obiadowej, sałatkę i jogurty czosnkowe zapłaciliśmy po 65 SP. Wieczorem skosztowaliśmy jeszcze słodyczy w jednej z wielu znajdujących się przy ulica al.-Quwatli cukierni. Tym razem za trzy duże i pyszne ciastka daliśmy 40 SP. Hama w porównaniu z Aleppo jest miastem o wiele mniej zatłoczonym, ludzie są przyjemniejsi a na większości produktów wystawiona jest cena, która jest taka sama dla turystów jak i miejscowych."; break; case ("14"): echo "12.08.2002

Rano opuściliśmy hotel i celem naszym było zwiedzić Krak des Chavaliers i dotrzeć do Damaszku. Po śniadaniu składającym się z falafel sandwich i kebab sandwich zaczęliśmy szukać autobusów do Hims. W centrum było kilka biur przewozowych, ale żaden autobus o tej porze nie jechał, więc poszliśmy na dworzec starych autobusów, który mieścił się pół kilometra na północ od centrum. Tam szybko złapaliśmy autobus do Hims za 15 SP. Gdy dojechaliśmy na dworzec w Hims jakiś malec pokazał nam busa jadącego do wsi Hosm, gdzie znajdował się zamek. W zamian za to chciał od nas bakszysz, ale po chwili podonił go kierowca busa. Za przejazd zapłaciliśmy po 25 SP + 25 za plecaki, które zajęły jedno siedzenie.

\"widokPo godzinie jazdy dotarliśmy do zamku krzyżowców, który góruje nad okolicą. Za wstęp zapłaciliśmy po 15 SP. Z Krak des Chavaliers rozpościerał się piękny widok na okolicę. Na murach i wieżach zamku wiał tak porywisty wiatr, że aż utrudniał chodzenie. Przez kilka godzin oglądaliśmy ten wielki zamek od wewnątrz i z zewnątrz po czym także busem wróciliśmy do Hims. W Hims niedaleko dworca zjedliśmy obiad składający się z falafela, frytek i surówki za 50 SP, po czym dojedliśmy pysznym cistkiem za 10 SP. Do Damaszku jechaliśmy starym i bardzo zatłoczonym autobusem za 50 SP. Autobus ten miał bardzo ładne czerwone zasłonki i całe wnętrze obite było czerwonym pluszowym materiałem i wszyscy byli czerwoni od panującej w środku temperatury. Podczas jazdy pasażerowie raczyli się wodą, którą pili wszyscy z jednego gąsiorka. Około 19.00 dotarliśmy na jakiś dworzec autobusowy w Damaszku. Po wyjściu z autobusu szliśmy z kilometr na piechotę. Potem jakiś mówiący po niemiecku taksówkarz złapał nam minibusa jadącego do Placu Męczenników w centrum miasta. On sam nie chciał nas powieźć, bo interesowały go tylko kursy międzymiastowe. Za przejazd zapłaciliśmy po 5 SP. W żadnym z kilku odwiedzonych przez nas tanich hoteli nie było wolnych pokoi, więc postanowiliśmy wziąć miejsca na dachu w hotelu AlRabie po 125 SP. Spaliśmy na materacach z gąbki wśród karaluchów i turystów, w tym również z Polski."; break; case ("15"): echo "13.08.2002

Rano zostawiliśmy plecaki w hotelu i poszliśmy zwiedzać Damaszek. Na początku przeszliśmy pustym jeszcze krytym bazarem do Meczetu Umajjadów. Bilet wstępu kosztował 50 SP. Meczet był super tylko jego dziedziniec, po którym trzeba było chodzić boso zasrany był ptasimi gównami.

\"wW środku nauczało kilku muezinów, których wierni słuchali w bezruchu z rozdziawionymi gębami lub wzruszali się do łez. Po za doznaniami wyższymi można w meczecie podziwiać piękno jego zdobienia. Meczety zbudowane przez Umajjadów charakteryzowały się kwadratowymi minaretami, zupełnie odmiennymi od tych spotykanych w Turcji. Po zwiedzeniu meczetu pokręciliśmy wąskimi się uliczkami krytego bazaru, który jednak nie jest tak duży ani tak ładny jat ten w Stambule, ale również ma swój niepowtarzalny klimat. Po drodze trafiliśmy do zbudowanego w perskim stylu meczetu Sjjidy Rugajja. Środek meczetu z wydzielonymi dla kobiet i mężczyzn salami modlitewnymi pokryty był błyszczącymi, srebrzystymi oraz błękitnymi płytkami. Kilka godzin chodziliśmy po starym mieście, gdzie w gąszczu wąskich uliczek, stało wiele starych, ale bardzo dobrze zachowanych samochodów. Najciekawsza była ekipa budowlana, która jechała ogromnym, lecz nieco zdewastowanym już Rolls-Roysem. W chrześcijańskiej części starego miasta stało kilka kościołów oraz Kaplica Ananiasza. Poza tym trudno ją odróżnić od reszty starego miasta. Około 14.00 zjedliśmy obiad koło Placu Męczenników. W całkiem fajnym lokalu za 250 SP dostaliśmy ryż z kurczakiem, mięso duszone w warzywach, chleb i wodę. Po obiedzie zabraliśmy plecaki z hotelu i złapaliśmy taksówkę do dworca autobusowego Harasta. Taksiarz chciał 75 SP, ale po długich targach zbiliśmy do 60 SP co i tak wydało mi się o wiele za drogo. O 15.30 mieliśmy autobus do Palmiry. Autobus był całkiem fajny, ale klimatyzacja nie działała najlepiej. O 18.30 po kilku godzinach drogi przez pustynię dotarliśmy na miejsce. W porównaniu z zatłoczonym i zakorkowanym Damaszkiem Palmira wydawała się byś wyludniona. Gdy tylko wysiedliśmy z autobusu jakiś młody Australijczyk dał nam wizytówkę hotelu New Tourist, a dwóch gości licytowało się, który z nich taniej zawiezie na pod hotel. Chcieliśmy iść na piechotę, ale w końcu targi dobiły do 5 SP i skusiliśmy się pojechać. Całą drogę do hotelu goście którzy wygrali przetarg na nasze podwiezienie chcieli wcisnąć nam całodzienne podwożenie do zabytków Palmiry, mimo że wszędzie można dotrzeć na piechotę (jedynie transport do otwieranych dwa razy dzienne wież grobowych trzeba załatwić w miejscowym muzeum). Byliśmy twardzi i kupiliśmy od nich żadnych wycieczek. W New Tourist Hotel dostaliśmy dwójkę z łazienką za 325 SP. Pokój był fajny, ale było w nim okrutnie gorąco. Na początek szef hotelu zaprosił nas na gratisową herbatę i pokazał wpisy w książce pamiątkowej w tym również polskojęzyczne. Wieczorem pogadaliśmy z też z tym Australijczykiem, który dał nam wizytówkę hotelu. Tak spodobało mu się z Palmirze, że postanowił spędzić tam cały tydzień, mimo, że początkowo planowała tylko dzień lub dwa. Na kolację kupiliśmy banany i duży napój, które chcieliśmy zjeść na dworze, ale przypałętała się grupa rzebżących bachorów, więc zwinęliśmy się do hotelu."; break; case ("16"): echo "14.08.2002

Rano poszliśmy na śniadanie składające się ze smażonego jajka zwanego omletem, dwóch talerzy jogurtu, falafela, pomidorów i herbaty w sumie za 125 SP.
\"palmira\"Przed wyjściem na zwiedzanie ruin zaopatrzyliśmy się w wodę i duży napój. Ruiny Palmity położone były zaledwie kilkaset metrów od naszego hotelu. Na początku obejrzeliśmy Świątynie Baala, do której wstęp kosztował 15 SP. Już tam wypiliśmy cała butelkę wody. Upał był niemiłosierny. Temperatura w cieniu dochodziła do 45 stopni Celsiusza. Do tego wiał gorący pustynny wiatr, który bardziej parzył niż dawał ochłodę, jakby się mogło wydawać. Na rozległym terenie ruin prawie wcale nie było turystów, za to często można było spotkać sprzedawców napojów chłodzących. Po godzinnym spacerze wśród kolumn i świątyń daliśmy namówić się na półgodzinną przejażdżkę na wielbłądzie za 100 SP. Około 13.00 upał tak dał się nam we znaki, że poszliśmy poleżeć trochę w hotelu, gdzie przy łóżkach stał wiatrak. O 17.00 wyszliśmy z hotelu i poszliśmy na obiad do znajdującej się przy Sharia al.-Quwatli restauracji Traditional Palmyra, gdzie za zupę z soczewicy, beduiński mensaf i gratisową herbatę zapłaciliśmy 200 SP. Mensaf jest to ryż z kurczakiem, groszkiem i grzybami.
\"palmira\"Po obiedzie poszliśmy dalej oglądać ruiny miasta z różowego piaskowca, które było niewątpliwie jedną na największych atrakcji tego wyjazdu. W porównaniu z przedpołudniem znacznie się ochłodziło i zaczął wiać bardo silny, który wysoko unosił kłęby pustynnego pyłu bardzo ograniczając widoczność. Niebo nad nami zmieniło kolor z niebieskiego na kolor pustynny. Na zachód słońca poszliśmy do zamku nad miastem, ale z powodu unoszącego się pyłu nie wiele było widać. Gdy zeszliśmy już z zamkowego wzgórza było prawie całkiem ciemno. Niektóre zabytki były oświetlone, ale raczej kiepsko."; break; case ("17"): echo "15.08.2002

Rano o 8.00 wyszliśmy z hotelu i poszliśmy z buta na dworzec autobusowy. Podobnie jak wczoraj temperatura nie była wyższa niż 30 stopni - jak na pustynię Syryjską w środku lata to bardzo zimno. Tam od razu łapiemy stary autobus do Homs za 50 SP. Gdy jechaliśmy przez pustynię wiatr był na tyle silny, że niesione przez niego tumany piachu i pyłu ograniczały czasem widoczność do kilkudziesięciu metrów. Na dworcu w Homs zjedliśmy coś na szybko i w samo południe wyjechaliśmy starym autobusem do Aleppo. Początkowo wiatrak wiał nam bardzo przyjemnie w twarze, ale po kilku kilometrach tłum w autobusie skutecznie zagęścił atmosferę. Po 15.00 dotarliśmy do Aleppo i poszliśmy złapać autobus do Turcji. O 16.00 wyjechaliśmy autobusem do Antakji za 5 USD. Był to autobus, który miał wyjechać o 15.00, ale miał godzinę spóźnienia. Zaraz po wyjeździe z miasta autobus zatrzymał się na tankowanie, które trwało długo ponad pół godziny. Kilka kilometrów przed przejściem granicznym nastąpił półgodzinny postój na załadowanie autobusu przemycanym towarem. Tu też wprowadzono łapówkę dla celników: sześćdziesięciolitrowy pojemnik z olejem napędowym. Na granicy spędziliśmy ze dwie godziny. Aby kupić wizę do Turcji trzeba było pójść do jednego urzędnika, który dał nam dwie wypełnione przez niego kartki formularza. Z tymi formularzami szło się do innego urzędnika, który na ich podstawie sprzedawał wizy - naklejki. Z kupionymi już wizami wracało się do tego pierwszego urzędnika, aby on przykleił wizy i je podbił. A u jednego i drugiego była długa kolejka krzyczących Arabów i Turków. Około 22.00 dotarliśmy do Antakji. Chcieliśmy złapać jakiś bezpośredni autobus do Pamukale, ale proponowano nam tyko łączone połączenia przez Ankarę. Wybraliśmy jednak autobus do Adany za 8 mlnTL w nadziei, że tam uda nam się coś złapać."; break; case ("18"): echo "16.08.2002

W Adanie najbliższy autobus do Pamukale odjeżdżał o 11.00 a była dopiero pierwsza w nocy. Z tego powodu zdecydowaliśmy zmienić plany i pojechać do Efezu. Do piątej rano siedzieliśmy na dworcu po czym wsiedliśmy w autobus do Izmiru z biura Kontur za 22 mlnTL. Trasa początkowo wiodła wzdłuż wybrzeża do Silifke, potem krętymi, górskimi drogami do Konyi, dalej przez Afyon aż do leżącego nad brzegiem Morza Egejskiego Izmiru. Na dużym trzypoziomowym dworcu w Izmirze byliśmy o 20.30. Stąd co 20 minut odjeżdżały dolmusze do Selcuk położonego trzy kilometry od Efezu. Wolne miejsc były dopiero na jeden z ostatnich dolmuszy o 21.40. O 22.30 Selcuk dotarliśmy okrutnie zmęczeni po blisko czterdziestogodzinnej podróży. Na nocleg zatrzymaliśmy się w The Outback Pension, gdzie za pokój z balkonem, ale bez łazienki zapłaciliśmy 15 mlnTL."; break; case ("19"): echo "17.08.2002

Rano poszliśmy na śniadanie do jakiejś restauracji, gdzie zjadłem bardzo ostry adana kebab. Po śniadaniu złapaliśmy dolmusza do Ruin Efezu. Z dolmusza zostaliśmy wysadzeni przy głównej drodze i do samych ruin musieliśmy dojść kilometr na piechotę. Studenckie bilety wstępu na teren ruin zapłaciliśmy po 5 mlnTL. Przy kasie brak było informacji o możliwości zakupu zniżkowych biletów i gdybym nie zapytał zabulilibyśmy po 15 mnlTL. Same ruiny pełne są zorganizowanych grup turystów, głównie Japońców i Ruskich. Jest ich tak dużo, że na skrzyżowaniach powinno się zainstalować światła, aby wymijały się bezkolizyjnie i nie gubiły uczestników.

\"amfiteatr\"W porównaniu z pustynną Palmirą Efez prezentuje się jak jej ubogi krewny. Jedynym robiącym wrażenie obiektem jest amfiteatr na 25 tysięcy widzów. Do większości miejsc wstęp jest zabroniony, a trasy zwiedzania są ogrodzone metalowymi rurami i siatkami. Do Selcuk wróciliśmy na piechotę i to bardzo szybko, bo po drodze dopadła mnie sraka prawdopodobnie po tym ostrym kebabie ze śniadania. Po południu pojechaliśmy na oddaloną o kilka kilometrów plaże w Pamucak. Do Efezu podwiózł nas bus z hotelu. Tu poszliśmy na przystanek dolmuszów. Na wszystkich takich przystankach w okolicy siedzieli goście z krótkofalówkami i jak chciałeś gdzieś jechać wzywają odpowiedni transport. Kilkanaście minut później byliśmy na plaży. Dość mocno wiało i były wysokie fale, więc plaża świeciła pustkami. No nie tylko pustkami - uwagę facetów na plaży przykuwały dwie panienki w strojach topless, mimo że cycków nie miały zbyt okazałych. Sama woda była zimniejsza, ale za to mniej słona niż w Tesucu, w którym byliśmy przed wyjazdem do Syrii. Po powrocie z plaży poszliśmy na targ owocowo-warzywny, gdzie kupiliśmy tanie winogrona brzoskwinie. Wieczorem połaziliśmy trochę po Selcuk, które jest bardzo przyjemnym miasteczkiem, mimo dużej liczby turystów zatrzymujących się tu w drodze do Efezu."; break; case ("20"): echo "18.08.2002

Rano, po wymeldowaniu się z hotelu udaliśmy się na pociąg do Denizli. Bilety sprzedawane były na dziesięć minut przed odjazdem pociągu i kosztowały 3,2 mlnTL. Wagony pierwszej klasy miały bardzo duże i wygodne siedzenia. Niestety nie było klimatyzacji a lokomotywa była bardzo głośna. Jednak w porównaniu do wagonu, którym jechaliśmy ze Stambułu do Kaiseri to i tak o klasę wyżej. Do Denizli dojechaliśmy około 15.00. tam od razu złapaliśmy dolmusza do Pamulale. Na miejscu zatrzymaliśmy się w wyposażonym w niewielki basen Meltem Gaust Hause, gdzie za dwójkę z łazienką zapłaciliśmy 15 mlnTL. Jedzenie było tu drogie, wiec na kolację poszliśmy na pyszną kanapkę z kurczakiem do restauracji Mustafa, nazwanej tak od imienia tęgiego i bardzo sympatycznego właściciela."; break; case ("21"): echo "19.08.2002

Rano poszliśmy zobaczyć słynne trawertyny, które wyglądały jednak dosyć nędznie i daleko im było do zdjęć z folderów, a i tak za wstęp skasowali nas po milionie. Zdjęcia te robione były dawno temu, kiedy traweryny nie były tak zdewastowane jak obecnie. Dziś większość z nich jest sucha, ponieważ wodę z wapiennych źródeł puszcza się rotacyjnie, tak że w każdym miejscu spływa ona tylko przez jeden dzień w tygodniu. Ma to na celu odbudowanie wapiennych tarasów zniszczonych przez miliony odwiedzających Pamukale turystów. Spotkaliśmy tu tak wiele wycieczek z Polski, że czuliśmy się prawie jak w kraju.

\"amfiteatr\"Powyżej wapiennych tarasów usytuowane było starożytne uzdrowisko Hierapolis. Jedynym godnym polecenia zabytkiem był amfiteatr na 12,5 tysięcy widzów. Reszta ruin to kupa powywracanych kamieni. Po zejściu do miasteczka skusiliśmy się na Mustafa Special na 5 mlnTL w znanej nam już restauracji Mustafa. Danie było na tyle duże, że starczyło dla dwóch osób, ale nie powaliło nas bynajmniej jakimś niebywałym doznaniem kulinarnym. Była to zwykła baranina duszona z warzywami i podana z ryżem. Nasze rozczarowanie daniem \"Special\" zostało jednak zrekompensowanie ciekawymi opowiastkami Mustafy, w opowiadaniu których jest on niewątpliwie godnym polecenia specjalistą. Popołudnie spędziliśmy przy hotelowym basenie, gdzie można było odpocząć od tłumów okupujących wapienne zbocze."; break; case ("22"): echo "20.08.2002

Rano wyszliśmy z hotelu szukać autobusu do Egirdir - miasteczka położonego nad jeziorem o tej samej nazwie w Krainie Wielkich Jezior. Nie było bezpośredniego połączenie, więc złapaliśmy dolmusza do Denizli. W Denizli o 10.00 złapaliśmy autobus do Egirdir za 7 mlnTL. Autobusem tym dojechaliśmy tylko do Isparty . Tam przesadzono nas do busa, który podwiózł nas do dworca dolmuszów kursujących do okolicznych miasteczek, w tym również do Egirdir. Dolmusz kosztował 0,7 mlnTL i jechał niecałe pół godziny. Jezioro Egirdir było pięknie położone między wysokimi górami.

\"chmuryNa południowo - wschodnim brzegu jeziora położone jest miasteczko Egirdir. Cześć miasta leży na niewielkiej wyspie połączonej ze stałym lądem usypaną groblą. Na miejscu zatrzymaliśmy się w pensjonacie Lale gdzie dwójka z osobną, ale bardzo ładną łazienką kosztowała nas 14 mlnTL. Z tarasu położonego na półwyspie pensjonatu rozciągał się piękny widok na jezioro. Po południu poszliśmy na spacer po wyspie. Na kamieniach nad brzegiem jeziora siedziało wiele krabów, których jednak nie można było spotkać w menu tutejszy restauracji, no przynajmniej w tych tanich. Bardzo dobry obiad zjedliśmy w jednej z restauracji w centrum, gdzie za każde danie zapłacić musieliśmy po 2 mlnTL. Po 16.00 nad jezioro napłynęły ciężkie chmury rozpętała się burza i już do wieczora padał deszcz."; break; case ("23"): echo "21.08.2002

Rano nad jeziorem znów zaświeciło słońce i poszliśmy w góry na południe od miasta. Z góry widać było piękna panoramę jeziora z półwyspem i wyspą w Egirdir. Po zejściu i lunchu poszliśmy zobaczyć plaże na północ od miasta. Plaża była bardzo ładnie położona w jednej z wielu zatoczek. Na całkiem ładnej plaży wypożyczyć można rowery wodne i kajaki. Z plaży rozciągła się z jednej strony widok na jezioro a z drugiej widok na wzgórze, na którym miejscowi komandosi ułożyli napis: \"Jesteśmy komandosi: silni, zwarci i gotowi\". Po powrocie do centrum zabraliśmy plecaki z hotelu i poszliśmy na obiad do tej samej restauracji co dzień wcześniej, ale ceny za te same dania wzrosły o 25%. Dopiero po naszym proteście wróciły do wcześniejszych, a kelner skwitował tą sytuację słowami \"Taka to już jest Turcja\". Kiedy o 16.00 opuszczaliśmy dolmuszem Egirdir znów zaczynała się burza, która w ostatnich tygodniach pojawiała się codziennie jak w zegarku. W Isparcie wysiedliśmy koło dworca kolejowego. Dopiero o 19.00 mieliśmy Pamukale Express do Stambułu. Nie był to właściwy Pamukale Express, ale wagony pierwszej klasy tego pociągu były dołączane do Pamukale Express jadącego z Denizli po około godzinie jazdy. My kupiliśmy bilety drugiej klasy po 6,5mlnTL i musieliśmy zmienić wagon o czym poinformował nas dopiero jeden gadatliwy marynarz. W przedziale siedzieli jeszcze z nami dwaj goście, z których jeden znał angielski i niemiecki. Razem z nimi zmienialiśmy pociąg i to bardzo szybko, bo odbyła się gonitwa podróżnych w walce o miejsca. W przedziale we właściwym Pamukale Express znaleźliśmy się prawie w niezmienionym składzie. Tym razem wagon drugiej klasy był dużo lepszy od tego, którym jechaliśmy w Van Golu Express, ale siedzenia nie były za wygodne i rano bolały nas wszystkie kości."; break; case ("24"): echo "22.08.2002

Do dworca Haidarpasa dojechaliśmy o 8.30. Stamtąd promem dopłynęliśmy do Karakoy na europejskiej stronie Stambułu. Przeszliśmy most Galata i tramwajem podjechaliśmy pod meczet Lalei, gdzie swoje biura mają firmy przewozowe jeżdżące do Rumunii. W Torosie bilet do Bukaresztu kosztował 20 USD i w porównaniu z pociągiem o kilka centów tańszym wydał nam się o wiele atrakcyjniejszy. Autobus odjeżdżał o 16.00, ale o 15.00 był dolmusz, który miał nas zawieźć z centrum do miejsca odjazdu autobusu. Po kupieniu biletów zostawiliśmy plecaki i poszliśmy jeszcze raz pochodzić po mieście.

\"wielkiNa początku poszliśmy na Wielki Bazar, gdzie za piękną jedwabną chustkę daliśmy 10 USD. Po zakupach zwiedziliśmy górujący nad Złotym Rogiem Meczet Sulejmana I Wspaniałego. Nie jest on tak piękny jak Aya Sofya czy Błękitny Meczet, ale dzięki swej wielkości i usytuowaniu na szczycie wzgórza z daleka widać przede wszystkim jego. Idąc dalej przez gąszcz zatłoczonych uliczek dotarliśmy do restauracji Hocapasa, aby zjeść tam ostatni przed wyjazdem obiad na Tureckiej ziemi. Tak jak na pierwszy obiad była to wielka pida. O 15.00 zjawiliśmy się w biurze Torosu, skąd zawieziono nas na mały, zadupiasty dworzec autobusów odjeżdżających do Rumunii. Plac ten znajdował się gdzieś po środku rosyjskiej dzielnicy. W autobusie oprócz nas i piątki innych młodych Polaków byli sami przemytnicy, z których każdy miał po kilka worków lub pudeł wszelkiego badziewia. W autobusie nie podawano gorących napojów, można było palić a do tego klimatyzacja włączana była sporadycznie. Cała obsługa autobusu wyglądała dość niechlujnie, a niezbyt urokliwa stewardessa obsługiwała głównie siebie i kierowców. Na pocieszenie rozdano nam co prawda po rogaliku, ale nie był to ten sam Toros, z którym jechaliśmy trzy tygodnie temu. Teraz już wiedziałem dlaczego bilet w tą stronę był 5 USD tańszy. O zmierzchu dojechaliśmy do bułgarskiej granicy, na której była dość spora kolejka, w której spędziliśmy kilka godzin. Przemytnicy zebrali się na jakąś łapówkę i granicę przejechaliśmy bez trzepania. Byli na tyle bezczelni, że chcieli abyśmy też się dołożyli, ale wyśmialiśmy ich propozycję."; break; case ("25"): echo "23.08.2002

Tuż za granicą, kiedy właśnie zasypiałem, zatrzymaliśmy się na przydrożnym parkingu z jedzeniem i ciuchami. Tu wszyscy przemytnicy jak jeden mąż wybrali się na kolację. Kiedy tylko wyjechaliśmy z tego postoju w autobusie odbyła się dyskoteka. Stewardessa losowała numery siedzeń, po czym wylosowana osoba wychodziła na środek autobusu i tańczyła w rytm głośnej rumuńskiej muzyki przy gromkich oklaskach współpasażerów. Osoby nie chcące tańczyć dawały ekstra datki na łapówki dla celników. Dla tańczących przygotowane były nagrody rzeczowe, a wśród nich podpaska, krem nivea, a nawet duży zegar ścienny. Jak na każdej dyskotece tak i tu nie mogło zabraknąć świateł. Kierowca zmieniał w rytm muzyki światła jasne, przyciemnione i lampki do czytania. Zabawa trwała z pół godziny, po czym autobus zapadł we śnie. Około czwartej nad ranem dotarliśmy do przejścia granicznego z Rumunią. Po stronie bułgarskiej staliśmy z godzinę po czym odbyła się szczegółowa kontrola autobusu. Po dwóch godzinach targów z celnikami wjechaliśmy w końcu na prom. Promem przepłynęliśmy Dunaj, ale zanim wpuszczono nas na stronę rumuńską dwie godziny spędziliśmy na promie przy nabrzeżu. W tym czasie zdążyłem się nieźle wyspać. Kiedy wjeżdżaliśmy na przejście słońce było już wysoko na niebie. Zanim jednak doczekaliśmy się odprawy celnej upłynęła następna godzina. Kolejne sprawdzanie wszystkich worków i pudełek zajęło kolejną godzinę po czym autobus zdezynfekowano i ruszyliśmy w kierunku Bukaresztu. Po jedenastej dotarliśmy na dworzec Torusu, skąd kulturalnie minibusem odwieziono nas na dworzec kolejowy. Najbliższy pociąg do Budapesztu mieliśmy o 16.10. Na dworcu wymieniliśmy 10 USD, za które kupiliśmy rezerwacje na pociąg po 2,5 USD i zjedliśmy po kiepskim kebabie, dwóch hot dogach i lody. Wagon, którym jechaliśmy był pełen ludzi, więc o leżeniu nie było mowy. Na początku było też bardzo duszno bo wagon co prawda miał klimatyzację, ale włączono ją dopiero wieczorem, po kilku godzinach jazdy. Do tego czasu mieliśmy otwarte wąskie okienko, które otworzył jeden Słoweniec przy pomocy dwóch noży. W naszym przedziale było same młode towarzystwo, więc na noc udało nam się tak porozkładać, aby każdy mógł się w mirę wygodnie wyspać."; break; case ("26"): echo "24.08.2002

Do dworca Keleti w Budapesztu dotarliśmy o 5.30 a 6.10 mieliśmy jeden z nielicznych pociągów odjeżdżających z tego dworca na Słowację. Większość pociągów odjeżdża z dworca Nugati. Ponieważ na naszym bilecie była napisana trasa przez Szob a ten pociąg jechał przez Komarno zapytaliśmy słowackiego konduktora czy możemy trochę zmienić trasę. Z jego błogosławieństwem wsiedliśmy do pociągu, a po paru kilometrach przyczepił się do nas jakiś stary węgierski kontroler i na siłę chciał nam sprzedać nowe bilety. Po dość długiej kłótni prowadzonej, którą każdy z nas prowadził w swoim języku przyszło jeszcze dwóch węgrów, z których jeden mówił po angielsku. Ten w końcu pojął, że mamy bilety City Star i drobna zmiana trasy jest dozwolona, po czym poszli w cholerę. Z Komarna jechaliśmy lokalnymi pociągami przez Nove Zamky, Galanta, Sered, Leopoldov, Zilinę do Cadcy. O 18.05 z Cadcy odjeżdżał bardzo stary autobus szynowy do Zwardonia w Polsce. Bilet w ruchu przygranicznym kosztował 1,5 euro. Po godzinie jazdy dotarliśmy do Polski. Z Zwardonia podjechaliśmy międzynarodowym pociągiem do Bielska Białej. Z Bielska osobowym do Katowic, a z Katowic pospiesznym do Wrocławia. Na miejscu byliśmy po drugiej w nocy po 609 godzinach wakacyjnej wyprawy.

Koniec"; break; } ?>

-'; define('SEOPILOT_USER', 'c31b9cbb74e4023baf146e87dec92846'); require_once('./c31b9cbb74e4023baf146e87dec92846/SeoPilotClient.php'); $o['charset'] = 'iso-8859-2';//kodowanie serwisu $seopilot = new SeoPilotClient($o); unset($o); echo $seopilot->build_links(); echo '-
'; */ if ($strona>1){ echo "<< poprzednia "; } echo " | ".$strona." | "; if ($strona<26){ echo "następna >> "; } ?>